Po bardzo krótkim i bezproblemowym locie dotarliśmy do Torp,
ściemniało się ale mimo wszystko postanowiliśmy iść piechotą do Sandefjord.
W międzyczasie łapałam stopa (dla testu) zatrzymało się dwóch chłopaków i podrzucili nas do miasteczka,
powiedzieli nam też, że w Norwegii nie ma co liczyć na podróżowanie stopem, bo Norwedzy baaardzo niechętnie się zatrzymują.
Dotarliśmy do miasteczka szybciej niż planowaliśmy, więc był jeszcze czas na dluższy spacer.
Od chłopaków z samochodu dowiedzieliśmy się gdzie najlepiej kupić ryby, ale sklep juz byl zamknięt, rybak wyładowujący ryby powiedział, że najlepiej przyjść o 7 rano, bo jest targ rybny (ale ryby z kutra nie chciał sprzedać ;( )
Następne kroki skierowaliśmy do KIWI - oczywiście po krewetki które tutaj kosztują kilkanascie zlotych :):)
zapakowałam ich chyba z 10kg, spotulniałam juz z krewetkami na plecach i rozpoczęliśmy odwrót.
Po drodze jeszcze jeden market i mały kawałek świeżej ryby - dziwna transparentna, do tej pory niezidentyfikowana.
Drogę powrotną pokonaliśmy dzielnie piechotą - pogoda była przyjemna, latarki w łapkach więc nic nam straszne nie było.