Podróż do Goa minęła bardzo przyjemnie. Pociąg o dziwo przyjechał punktualnie, więc chwile po 22:15 zajelismy miejsca w wagonie sypialnym. Uważam że wbrew wszystkiemu co się mówi o indyjskich pociągach są one jak najbardziej OK, numerowane miejsca, całkiem czysto, wygodne legowiska (oczywiscie mamy najfajniejsze uppery – spimy kiedy chcemy i siedzimy też kiedy chcemy – jestemy na samej górze) a na dodatek cała ta przyjemnoć kosztuje dużo mniej niż PKP.
Rano docieramy do Madgaon, ostatnie kilometry – już rano – niesamowite widoki, rzeki, palmy, słońce.... bierzemy prepaid do Varcali i migamy. Taxówkarz oczywicie rozmowny i przyjemny, proponuje całą masę możliwych wypadów, swoje usługi jako kierowcy i przewodnika. Na razie jednak dziękujemy – na początek rozejrzymy się we własnym zakresie.
Podjerzdzamy pod Varcala Beach Resort – szczena opada i dupe urywa – brama, security, ogród, małe wille przy basenie, za ogrodem i palmami plaża.... czekinujemy się, ale pokój dostaniemy dopiero o 13tej – no problem, idziemy na drinka :) feni z sokiem ananasowym i drugi też z feni, ale niezidentyfikowany „pink”. Oczka latają we wszystkich kierunkach – jest fantastycznie, egzotycznie, kolorowo i ciepło. Obczajamy mini wille przy basenie – szał, mylimy sobie że to, to już musi być megaburżuazja, ale w takim miejsu to zadowolimy się nawet zwykłym hotelowym pokojem (na marginesie – hotel zabookowałam ze słynnej promocji H4U – wtajemniczeni wiedzą za ile) ….
miałam okazję poczynić pierwsze próby z Tamrusiem – pierwsza papugpodobna istota upolowana :) w locie będzie cięzko robić takim fotki, ale stacjonarne zapowiadają się swietnie. Po drinkach i papugach czas na spacer po plaży – przed wejciem na plaże stoi security, i jest stojak na buty – pełna kultura... na plaży minirestauracje, cała masa różnych muszli, migające krabiki i woda.... ciepluuutka – o takiej w bałtyku można tylko pomarzyć. Plaża superczysta, zadbana, co chwila z jakiej restauracji wyskakuje :helołmajfrend” i zaprasza do siebie, poleca wycieczki, kierowców i przewodników, ale wszystko w granicach – bez zbytniej nahalnoci – z umiechem i naprawdę przyjacielsko.
a... i swięte krowy istnieją naprawdę.
O 13tej wracamy na recepcję.... zabieramy bagaż i idziemy do pokoju..... wychodzimy z recepcji, schodkami w dół, w strone basenu... idziemy idziemy.... iiiiii – BĘDZIEMY MIESZKAĆ W WILLI!!!!! szoking! - sami oceńcie – dodaje fotki bo naszego zaskoczenia opisac się nie da.
W ramach ochłonięcia migamy do morza, ale mimo że jest przyjemnie szkoda nam czasu na byczenie, poza tym trzeba skombinować kesz, nie pomylałam że bankomaty nie są na każdym rogu. Android mówu=i że 3km od hotelu jest bank – ruszamy... po drodze napawamy się widokami, kwiatami, motylami, palmami i SŁOŃCEM!!
Dotarlimy bezproblemowo do miasta, spragnieni rzucamy się na Kingfishera – tutejszy browarek, kupujemy go w melince, za kotarą (ciekawe ciekawe) nie bardzo umiechało nam się pić browarka na melince, ale nie było wyjcia – panowie bardzo zapraszali, a na moje sugestie że idziemy dalej i mamy zamiar pić kingfishera po drodze zaczęli bardzo protestować że tak nie wolno ^^ pijemy więc na miejscu – tradycyjna gadka a skąd a gdzie a na ile i oczywicie propozycje wycieczek, kierowca itd.
idziemy obadac bankomat – daje kesz więc zadowoleni wracamy po więcej piwka na wieczóe, po drodze decydujemy się na tuktuka powrotnego, i umawiamy się z kierowca pod sklepem (w sensie pod melinką co bylimy w niej przed chwilą) nagle jednak okazuje się że browara już nie ma -ciema, bo podejrzałam że jest, ale sprzedawca twardo utrzymuje że nie ma i już – do tej pory nie rozumiem o co biega... na szczęcie tuktukarz widząc moją zawiedzioną mine ratuje sytuacje, nawracamy i migamy po browarka.... ale melinka numer dwa – wyglądająca jak normalny sklepik przerosła moje oczekiwania, skutkiem czego zamiast browarków stalismy się posiadaczami havana club i coli :) dotuktukowalimy się do hotelu (wrażania z jazdy niesamowite - podobnie jak w Chinach tylko do tego dochodzi jeszcze jazda po tej stronie, po której jest ręka którą się normalnie nie pisze.
Małe drinkowanie i umawiamy się z Grażkami na kolację – przyjechali do nas skuterkami !!!! podobn megaszaleństwo :D ale ja bym raczej ryzykować nie chciała. Smigamy do barów na plaży – ciężko cokolwiek wybrać – proponują nam ryby, kraby i inne stworzenia, ale decydujemy się na normalne dania z karty – każdy po jednym i będziemy mogli się wymieniać, a np. ryba – była by jedna dla wszystkch – oni chcą ić na łatwiznę ale się nie dajemy – trzeba zrobić 4 różne dania. Trudno stwierdzić co jedlimy, nazw nie zapisałam, ale było MEGA... do tego drinki i zachód słońca – i nic już więcej do szczęcia nie trzeba...
Podrinkowana chwilę po 20tej odpadam.... budze się jednak o 3 i już spać nie mogę – wtedy włanie powstał wpis na blogu o podrózy na lotnisko i Mumbaju. Po 5 z plaży zaczęły dobiegać dzikie odgłosy, mylelimy że to impreza, około 6 poszlimy sprawdzić o której niadanie ( z Grażkami bylimy umówieni o 8 więc trzeba było się spieszyć) okazalo się że na plaży pracują rybacy – są łódki, sieci, ryby i całe rodziny zajmujące się sortowaniem i ogarnianiem zdobyczy... są też psy i cała masa ptaszorów. Wyżylimy się foto graficznie – fajne warunki niesamowity klimat. A ludzie bardzo przyjaźnie nastawieni.
Sniadankujemy się, kawkujemy, szybki internet i smigamy do Grażków. Koniec przygody w luxusowym resorcie Palms Beach... widzimy się zaniedługo w Colva :)
INFORMACYJNE
prepaid z Madgaon do Varcala – niecałe 500inr (mam jednak podejrzenia, że zwykłe taxi plus moje umiejętnoci targowania się wyniosło by mniej)
tuktuk – jakie 3km – 150inr (bez targowania)
drinki od 100inr
internet w Palms Beach 50inr za 30 minut