Chińskie mapy, plany i trasy wędrówek,
powinne mieć troche inne przeznaczenie,
gdyby nie to, że z reguły papier jest śliski, i nie taki miękki jak velvet...
to zaczęła bym używać ich do....
nie ma ani odległości,
ani skali porównawczej,
odcinki np. pomiędzy wioskami nie są proporcjonalne do rzeczywistości,
brak mostów w miejscach gdzie mosty sa zaznaczone,
brak krzyżówek,
lub ich nadmiar.... a na mapie tylko jedna!
tak więc dziś lekko się zagubiłam,
a że ładnie było to szłam systemem:
"zobaczę co za następnym zakrętem..."
a za zakrętem kolejny zakręt, i tak sobie szłam i szłam
wśród cytrusowych drzewek,
bez wody i śniadania,
bo w sumie wyszłam tylko na pół godzinki :D
później stwierdziłam, że skoro przeszłam już ze dwie godziny,
to czas najwyższy żeby pojawiła się jakaś wioska...
i znów system "pewnie za następnym zakrętem"...
dwie wioski się znalazły ale bez sklepów,
więc czołgałam się dalej,
bo na mapie miał być most,
i jakaś niby lepsza droga powrotna...
i tak sobie szłam od zakrętu do zakrętu...
w końcu cos nadjechało i zabrałam się miniciężarówką do Xingping
oczywiście 10rmb się należało
ale uwierzcie mi.... wytrzepało mną tak,
że niech chowają się wszystkie modne teraz platformy wibracyjne...
po kilku kilometrach jazdy pojazdem, który amortyzatorów chyba nigdy nie widział,
zaczęłam się zastanawiać czy nie lepiej jednak było się czołgać swoim tempem :D
ale na szczęście miasteczko pojawiło się na horyzoncie,
więc poddałam się zabiegowi walki z cellulitem,
na platformie wibracyjnej miniciężarówki.
Zabieg ten polecam - koszt jedyne 10rmb,
ale warto zaopatrzyć się w kask,
bo uszkodzenia głowy o sufit ciężarówki są bardzo prawdopodobne.
xxxxxxxxxx
wieczorem wybrałam się w końcu na sąsiadującą z hotelem górę,
ja te góry nazywam pikami, bo są megastrome...
laseczki z hotelu powiedziały mi żeby zdarzyć na zachód słońca trzeba wyjść o 18tej,
jaaaaasneeee
poza nieudolnym tworzeniem map,
chinolki mają chyba problemy z zegarkiem...
o 17:30 wyjrzałam na zewnątrz i już powoli zanosiło się na ładne niebo...
tak więc z marszu, bez picia i latarki ruszyłam na górę,
powiem tylko że masakra :D
początkowo ładnie to wyglądało,
ale im wyżej tym gorzej...
stromo, jakość schodów średnia,
czasem wąsko i dość stromo bez barierek,
dwie drabiny (made in china)
w połowie drogie zaczęłam się zastanawiać czy ja na pewno jestem szczelna...
i jak wrócę po zachodzie...
ale przecież "za zakrętem powinno chyba już coś być"...
i za którymś razem trafiłam :D
zasapana i spocona na maxa trafiłam do celu...
ale kurde - pagoda na szczycie jest jakoś dziwacznie położona i zachodu z niej nie widać...
trzeba jeszcze pokonać dziki odcinek po skałach....
nie miałam już wyjścia :D
ale widok wynagrodził trudy...
droga powrotna była gorsza,
ale zakumplowałam się z jedną kobitką wyposażoną w latarkę,
i zeszłyśmy jakoś :D
droga powrotna była duuuużo gorsza niż ta w górę,
dobrze że po ciemku nie widać za dużo,
patrzy się tylko na schodki i po problemie!
ale na wschód słońca z tego punktu chyba się już nie zdecyduję... :D