tak,
za to lubię Chinolków:
zanim my jeszcze sami wymyślimy czego nam potrzeba,
on już to realizuje :D
Po wylądowaniu,
odebraniu bagaży i innych ceremoniach,
ruszyliśmy w stronę pekaesu,
żeby jeszcze dziś dotrzeć do Yiwu.
Dość spokojnie bez pośpiechu kierujemy sie w stronę schonów,
i gdy tylko na nich stajemy,
z dołu macha do nas Chineczka,
i piskliwie skrzeczy "Yiwu Yiwu??"
ja jej z góry przytakuję i nadal niespiesznie posuwamy się w dół...
na to ona znów skrzeczy "fasta fasta only łan minyt"
i przebiera w miejscu nóżkami,
no to przyspieszamy... jak "łan minyt to łan minyt"
(tatuniowi udaje się jednak, prawie w locie, zaliczyć szybkie siknięcie,
ja zaciskam nogi bo nie chcę w pośpiechu lawirować nad chinolskimi kibelkodziurami)
za zakrętem już czeka druga skrzecząca Chinolka z wydrukowanymi biletami w ręku,
szybki rzut oka - cena jest ok, więc wyciągamy kasę,
ale jak wiadomo Chinolka zawsze jest chwilę przed nami
- i wyciaga do nas wyliczoną resztę :D:D
w szoku wsiadamy do autobusu,
i jeszcze drzwi się nie zamknęły a kierowca już odjeżdża^^