Rano pobudka, szybkie pakowanko i na taxi,
bierzemy taxi do Kaili w 6 osbób – wychodzi super tanio
po 20rmb na osobę.
Kolejny krok to autobus do Congjiag,
okazuje się że Chinolki wybudowali autostradę,
i zamiast 3 czy 4 przesiadek i jakiś 24h podróży,
mamy bezpośredni autobus – tylko 6h (106RB)
do tego odjeżdża za 15 minut...
więc szybkie sikanie i do wozu!
Widoki po drodze niesamowite,
góry i doliny, wioski porozrzucane tak jakby przypadkowo,
pola ryżowe, herbaciane, winogronowe...
aż chciało by sie wysiąść i po prostu zamieszkać na chwilę w takim miejscu...
przerażające wysokości wiaduktów,
i praktycznie zero barierek -
bo nie nazwę barierką ledwie półmetrowego krawężnika...
Nie potrzebnie marudziłam,
autostrada kończy się po 3,5h
i dopiero wtedy zaczyna się hardcore,
kręte i dziurawe drogi,
na skraju przepaści nad rzeką,
w tej chwili to marzyłam chociaż o tym półmetrowym krawężniku,
jak na złość siedzę przy oknie,
z idealnym widokiem na strome zbocza...
mijanka dwóch autobusów – bezdech i zaciśnięte pośladki...
i tak przez 3 kolejne godziny :D
szczęśliwe z tylko półgodzinnym opóźnieniem docieramy do Congjiang,
szybki rekonesans w autobusach na kolejne etapy podróży.
Congjiang – nic ciekawego - brzydkie małe miasteczko, choć dość ładnie położone.
Teraz zostaje nam ostatni etap -
dostać się do wioski Biasha (7,5km)
gdyby nie deszczowa pogoda namówiłabym Echo na spacer,
ale bierzmy taxi (30rmb za całość) i ruszamy ostro w gorę..
Rzut okiem na wioskę – jakaś mała^^
i do tego żeby wejść na teren trzeba zanabyć bilet wstępu!!
ale byłyśmy późno, więc nikogo w kasie nie było.
Rozglądamy się w prawo i w lewo,
średnio to wygląda,
odwiedzamy jeden hotelodomek,
cena 20rmb za osobę,
niesamowity widok z okna,
plus możliwoć kolacji (20rmb/os) ale dopiero za 2h!
A my od rana na orzeszkach....
więc postanawiamy kombinować dalej i ruszamy wzdłuż drogi,
wioska zaraz się kończy ale ktoś powiedział Echo,
że kawałek dalej coś jeszcze jest...
ruszamy dzielnie...
las, cisza... i my
nadjeżdża jakiś pojazd,
Echo rzuca się na gościa i za chwile siedzimy w przyczepie,
(na szczęście, bo coraz mocniej pada)
po drodze ustalamy szczegóły...
i okazuje się że chinolek mknie do następnej wioski,
która nie jest oddalona o kawałek - ale o 10km!!
no nic.... jak u siedzimy w tej przyczepie to dajemy do wioski....
co będzie to będzie
pominę efekty towarzyszące siedzeniu w przyczepie,
i jeździe po krętej górskiej drodze...
pośladki na samą myśl się zaciskają...
docieramy do wioski, która zdecydowanie nie jest miejscem turystycznym!!
cisza, dwa sklepiki, zero hotelików, zero restauracji.. hmmm...
ludzie oglądają mnie z zaciekawieniem...
robi się coraz później,
autobusu powrotnego nie ma,
na stopa tez raczej nie mamy co liczyć,
bo ruch na trasie praktycznie zerowy...
Kręcimy się chwile,
i Echo zaczyna rozpytywać o nocleg...
trafiamy do starej babuszki...
zdecydowała że możemy u niej spać!!
to przerasta największe oczekiwania..
dom na skraju pola ryżowego.... w wiosce na końcu świata!
jest deszczowo i mgliście...
efekt jak z filmu!!
Babuszka idzie gotować kolację...
kręcimy się trochę po okolicy, ale za bardzo pada żeby się oddalać,
wnuczka towarzyszy nam nieustanie,
i zaczyna się z nami oswajać...
oczywiście główne pytane -
dlaczego moje włosy są czerwone...
Echo dodatkowo pokazuje jej że mam niebieskie oczy...
my mamy swój film z domkiem na skraju pola,
i ona tez ma swój - z dziwnym białym ludziem...
po dwóch godzinach kolacja jest gotowa
jest ryż, oberżyna, coś cukinio podobnego,
trawa szczawio podobna, i ryż taki kiszono-gnilony trochę z przyprawami...
wszystko przepyszne!!!!
Jemy na mini krzesełkach, przy mini stoliku,
w ogromnym pomieszczeniu który służy za kuchnię, łazienkę, spiżarnię, pralnię
i chyba sypialnię – bo łóżko też jest.
Babuszka przygląda mi si uważnie i kilka razy pyta czy mi smakuje,
dopiero jak kilka razy ją upewniam że jest „fejczanghaoczy” to mi wierzy,
i cieszy się niesamowicie!
W międzyczasie przyszedł też moment konieczności skorzystania z kibelka...
omajlejdigaga.... tego się nie da opisać,
ale od razu odechciewa mi się pić :D
prysznica też oczywiście nie ma.
dostajemy pokój na poddaszu,
warunki … nazwijmy – ciekawe.
O 21 logujemy się grzeczni w łóżeczkach,
na wiosce ciemno - nie tak jak w Xijiang, gdzie życie rozpoczyna się po zmroku,
tutaj jak ktoś idzie o tej porze na spacer,
to zabiera latarkę!!
koniec relacji z dnia pierwszego
oby jutro nie padało :)
dzień drugi
ciężka to była noc...
miałam wrażenie że z każdej strony nadchodzi bigpająk czy inne stworzenie,
że w słomie na trzecim łóżku też coś się rusza...
ale nic nas nie zjadło i już o 7 byłyśmy na nogach...
szybki spacer po wiosce plus wyprawa na plantację nashi i pomarańczy.
Tatunio!- taaaaakie nashi by Ci smakowały!
Babuszka skasowała nas po 20rmb za nocleg i 8 rmb za kolację.
Wracamy do Biaha... tylko JAK :D ?
ruszamy na piechotę ale po drodze zgarnia nas minibus,
za 5rmb od osoby podwozi nas pod wioskę,
idziemy ścieżką wskazaną przez jedna z pasażerek i rzeczywiście docieramy do Biasha....